"Historia Brudnic sięga XV wieku. Jak wynika z Akt Dawnych Królestwa Polskiego, osada istniała już w 1490 roku, a w XVII wieku uznawana była nawet za najbardziej uprzemysłowioną wieś na północnym Mazowszu. W początkach XIX wieku żyły tu, przegrodzone Wkrą, dwie rodziny nadające ton okolicy: ziemiańska Wilhelmów i chłopska Budzichów, zamożnych właścicieli młyna. Jak głosi romantyczny przekaz rodzinny, most na rzece, przy którym od lat pracował młyn Budzichów, stał się mimowolnym swatem..." Liliana Janus-Jampolska, "Ładny Dom", wrzesień 2000
Brudnice to północno-mazowiecka wieś położona nad brzegami rzeki Wkry. Przed II WŚ na lewym brzegu leżał majątek Brudnica litera A, a na prawym majątek Bądzyń-Ruda. Majątki połączyło małżeństwo Stefanii Wilhelm i Władysława Budzicha – naszych pradziadków. Stefania i Władysław byli wielkimi społecznikami i działali niestrudzenie na rzecz Brudnic i lokalnej społeczności. Zbudowali szkołę w sąsiednim Lubowidzu. Stefania prowadziła też lekcje dla dzieci w samych Brudnicach. Była założycielką Koła Gospodyń i inicjatorką budowy Domu Ludowego, którego koszty pokrył w większości Władysław. Założyli mleczarnię w Brudnicach, jako spółdzielnię, a masło które w niej produkowano sprzedawano w dwudziestoleciu międzywojennym w Londynie. Potem przyszła II WŚ, a wraz z nią niemieccy komisaryczni zarządcy, którzy wyrzucili rodzinę z domu. Wszyscy rozjechali się po świecie. Mężczyźni walczyli, kobiety próbowały przetrwać. Nie wszystkim udało się wrócić po wojnie do domu. Niestety Stefania i Władysław, z piętnastoletnią babcią Renią odzyskali dom tylko na chwilę. Szybko wyrzucono ich powtórnie i wprowadzono kwaterunek. We dworze zamieszkało 7 rodzin.
Jednak szacunek dla pradziadków utrzymał dom w dobrym stanie. Pilnowano też parku dworskiego i nie wycięto żadnego drzewa. W połowie lat 50. pradziadkom udało się odzyskać jeden pokój i zamieszkać z pozostałymi jeszcze w domu rodzinami, które systematycznie wyprowadzały się, aż do końca lat 60. Rodzina odzyskała także młyn, a babcia Renia została pierwszą w Polsce kobietą mistrzem młynarskim. Po śmierci pradziadków babcia prowadziła dom tak jak oni kiedyś, jakby czas zatrzymał się w czasach romantycznej ziemiańskiej tradycji.
Niestety w 1994 roku młyn spłonął i była to ogromna tragedia, którą odczuliśmy jak stratę członka rodziny. Ktoś podsunął nowy pomysł: „Reniu! Jest takie nowe coś, nazywa się agroturystyka. A przecież Ty i tak to robisz, tylko nie bierzesz za to pieniędzy, więc po prostu zacznij.” I tak się zaczęło. Dzisiaj mieszkamy tu my – Zosia i Karol, z córkami Kaliną, Stefanią i Mirą oraz dojeżdżającą mamą. Dziewczynki to już piąte pokolenie rodziny. Staramy się doprowadzić pozostałą po zawieruchach historycznych resztkę majątku do stanu świetności. To zajmie nam pewnie całe życie, ale nie poddajemy się i każdego roku (może kilka bym jednak wykluczyła) jesteśmy krok do przodu. Wasze odwiedziny to kolejna cegiełka w naszej odbudowie.